niedziela, 24 marca 2013


uspokój oddech, zamknij oczy, zapomnij.  Od jakiegoś czasu, powtarzam te słowa jak mantrę. Zamykam się w pokoiku i szukam czegoś czym będę mogła zająć swoje myśli i ręce. Nie rozumiem i chyba nigdy nie dobrnę do tego etapu, po co ludzie tak perfidnie wtrącają  się w życie innych? Przecież nie jesteśmy ubezwłasnowolnieni, nie mamy po 6 lat i wiemy co robimy. Może nie zawsze, ale przecież to nasze decyzje. Tylko nasze. 
Wytykanie komuś błędów? Paranoja, bo sam nie jesteś idealny. Nie interesuje mnie zdanie innych nawet  w najmniejszym stopniu. Nie obchodzi mnie to, co myślą o moim wyglądzie, stylu, zachowaniu. Nie boli mnie to, że ktoś nachrzania serenady na mój temat, bo to świadczy tylko o nim i o jego odwadze. Nie przekonuje mnie to, że przecież żyjemy  w społeczeństwie i należy się dostosować. Nie, nie mam zamiaru się do nikogo dostosowywać, bo wtedy stracę siebie. Stracę to poczucie, że nikogo nie udaję i robię to na co mam ochotę, nic wbrew sobie. Nawet jeśli popełniam błąd, nawet jeśli wchodze perfidnie w jakieś bagno i nawet jeśli 90% osób uważa, że robię kolosalny błąd nie mają mi prawa tego zabronić lub wytykać. Bo to moje życie, nie ich. To ja muszę przez nie przebrnąć i zbudować je na fundamentach szczerości, żebym później mogła spojrzeć w lustro. 
Nie chcę nikogo udawać, nie jara mnie to. Nie chcę zmieniać się dla jakiejś jednostki, dla której nie odpowiada mój styl bycia. Bo ta osoba odejdzie, a ja zostanę sama, brzydząc się spojrzeć w lustro.  Bo to tak jakbym okłamywała sama siebie, czy jest coś gorszego?

piątek, 22 marca 2013





pewnie nie powinnam do tego wracać, pewnie nie powinnam odkopywać przeszłości, podobno to zbyt boli. Nie wiem na jakiej zasadzie działa ten świat. Nie umiem tego zrozumieć i wiem, że coś jest nie tak. A może to tylko wewnątrz mnie? Możliwe.  Chciałabym żebyście wiedzieli na jakiej zasadzie działa ten mechanizm w moim świecie, tym prywatnym, tym ukrytym w sercu.
Dość często nie kontroluję uczuć jakimi obdarzam ludzi. Często bez przyczyny czuję do kogoś niechęć, nienawiść choć nie zamieniłam z tą osobą ani jednego słowa.  Ale idę ulicą, korytarzem, mijam tą osobę i wiem, po prostu już wiem, że nigdy nie będę potrafiła obdarzyć pozytywnym uczuciem. A przecież jej nawet nie znam, czasem mam wrażenie, że przez takie podejście do ludzi dużo tracę a jednocześnie nie chcę i nie potrafię tego zmienić. 
 Jest też druga strona medalu. Zakochuję się bez pamięci, spontanicznie, i chyba nieodpowiednio. 
Jestem chorobliwie zazdrosna, ale to chyba dlatego, że boję się straty. Potem jest już inaczej. Jeśli od kogoś odchodzę lub ktoś odchodzi ode mnie i niby wszystko się kończy czuję w środku taką pustkę. Tak jakby ten ktoś zabrał jakąś część mnie, jakbym upadała z każdym odejściem coraz bardziej. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że żegnać się to tak jakby trochę umierać. To chyba prawda.  To wszystko sprowadza się do tego, że ja nie umiem udawać, że kocham, i może nie chcę? Wiem, że moje wady od bardzo dawna przeważają nad zaletami. Wiem, że bawię się ludźmi i zasługuję na to, żeby oni bawili się mną. Ale tak naprawdę kiedy zdam sobie całkowicie sprawę, że pewien etap swojego życia mam zakończony, czuję się dziwnie. Dziwnie może też z powodu, że ta druga osoba układa sobie życie już beze mnie. Zawsze rodzice powtarzali mi, że jestem niezastąpiona dziś wiem, że były to tylko słowa zauroczonych dzieckiem rodziców. To się chyba nie liczy prawda? Ciężko było pogodzić się z tym, że takich dziewczyn jak ja jest na pęczki. Ciężko było pogodzić się z tym, że ktoś może mnie nie kochać. Byłam zbyt rozpieszczana, teraz to wiem. 
 Lubię wspominać to co było kiedyś, zanim moje życie tak się zmieniło, zanim pokochałam chłopaka który mieszkał 5000 km ode mnie, zanim oddałam mu serce, zanim przyszłam do liceum i tu też czuję,  że powoli wchodzę w beznadziejną akcję. Chociaż obiecałam sama sobie, że tego nie zrobię chociaż wiem, że nie powinnam. Lubiłam moje stare życie, było takie poukładane, takie inne. Chyba spokojne, czasem za nim tęsknię, czasem chciałabym przeżyć to jeszcze raz, wrócić tam i przypomnieć sobie jaka byłam szczęśliwa, jak było inaczej.  Chyba nigdy nikt mnie tak nie kochał.

z drugiej strony dobrze, że zaczełam do nowa. Jest mi z tym dobrze, i chyba dziś w pełni do mnie dotarło, że nie ma już odwrotu.  Na końcu czeka na mnie szczęście. Więc chyba warto dotrzeć do mety?


i już tak na koniec, patrz co znalazłam dziś jak sprzątałam:

Przychodzi taki czas gdy wszystkie ekscytujące zajęcia znalezione po [nie wiem co tu jest napisane] się nudzą. Chciałem sobie zasnąć ale jakoś mi nie wyszło. Przypomniałem sobie, że ukradłem Ci Twój zeszyt i zebrało mi się na pisanie (...) Kocham Cię. Lubię jak się wyzywamy, jak śmiejesze się w ten sposób. (...) Tęskniłem za Tobą. Trudno było spędzić dzień bez rozmowy. Starałem się obserwować Cię kiedy tylko mogłem. (...) Później gdy Cię przytuliłem znów czułem, że swoich ramionach trzymam wszystko.  Pierwszy raz od dłuższego czasu czuję się szczęśliwy. Nigdy tego nie zapomnę i wątpię bym kiedyś poczuł coś dorównującego temu. (...) Nie chcę teraz niczego oprócz siedzenia obok Ciebie w autobusie. Chciałbym popatrzeć na Ciebie jak śpisz, porozmawiać tylko z Tobą, pokłócić się o jakąś głupotę, złapać za rękę lub przytulić. Po prostu. (...) Będę się zastanawiał pewnie czy to przeczytałaś, czy nie otworzyłaś zeszytu i moj plan nie wypalił. A gdy znudzi mi się zakładnie różnych opcji to znów pomyślę o Tobie. Zamknę oczy(...) będę przypomniał sobie każdy Twój uśmiech, każdy moment gdy byłaś blisko, Twoje wciągnie brzucha lub po prostu to, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną na całym świecie. Będę zastanawiał się nad tym, że spotkało mnie takie szczęście a potem nad tym, że tyle razy ryzykowałem utratę Ciebie.  (...) I powiedz, że znalazłaś takiego który ślepo w Ciebie wierzy, kocha Cię i zrobi dla Ciebie wszystko. A ja już idę biegać, żebyś już  nie mogła nazywać mnie grubasem. 
Kocham Cię.

 

  
 

   

wtorek, 19 marca 2013







Przytłacza mnie to, napisałabym że wszystko ale wtedy znów sprowadzę wszystko do jednego zdania i zamknę tego floga ze świadomością, że wciąż nic nie jest wyjaaśnione, że znów zachowałam się jak tchórz. Może czas na chwilę szczerości przed samym sobą? Okej, w porządku. Chyba jestem gotowa.
Przytłacza mnie przede wszystkim szkoła, to że muszę tam codziennie chodzić, to że jestem zmuszona do tego miejsca to, że znów przestałam chodzić tam dla nauki. A po co? No właśnie, to jest ten drugi czynnik który mnie przytłacza. Przez chwilę myślałam nad czasownikiem 'boli' ale chyba skłamałabym gdybym go użyła. Więc pozostańmy przy przytłacza okej? To,  co się tam dzieje, w murach tej szkoły, a może właściwie co się nie dzieje, miażdży mi psychę. Miało już być dobrze miałam zacząć myśleć o sobie, miałam zacząć żyć tak jak chcę a nie tak jak ktoś chce, żebym żyła.  Znów coś mnie dręczy. Mam jakieś absurdalne wahania nastroju, na co dowodem jest dzisiejszy dzien. W jednej chwili śmieję się do łez a za moment te łzy to smutek.  Nie mogę powiedzieć, że jest mi źle bo nie jest. Nie potrafię ogarnąć co się dzieje i własnie to mnie przeraża. To, że MI brakuje słów na to żeby opisać co właściwie mnie dręczy. Dziwne.
Brakowało mi pewności siebie, może faktycznie nie wierzyłam jakoś okropnie sama w siebie, i  chciałam żeby to się zmieniło ale nie takim kosztem. Nie kosztem tego co teraz czuję, nie kosztem swojego szczęścia.  Nie wiem czego chcę w tym momencie, może pewności? Ale już nie siebie, ale tego co mnie czeka, tego, że nikt mnie nie skrzywdzi. A może pewności, że nawet jeśli podejmę ryzyko będę miała gdzie wrócić, że będę miała do kogo? Ale czy wtedy to serio jest ryzyko? Chociaż, ryzykuje spokój własnego życia, który i tak powoli ze mnie ulatuje, który ktoś mi zabiera. Ktoś..
Nie mogę o tym porozmawiać, i nie chodzi o to, że nie mam z kim. Bo byłabym w stanie znieść te spojrzenia pełne politowania, w których wypisane jest 'a co Ty sobie Krukowska myślałaś?' byłabym w stane znieść to wszystko, żeby tylko wyrzucić z siebie to co mnie dręczy, to co uciska mi serce i nie pozwala czuć się szczęśliwą. Więc dlaczego tego nie zrobię? Dlaczego z kimś o tym nie porozmawiam? Bo się boję. Nie reakcji, ale słów.  Co gorsza, swoich słów. Boję się, że to wejdzie do normalnego życia, do życia w które uciekam od tego co wraca w środku nocy.  Boję się, że wtedy już nie będę miała gdzie uciec i, że w końcu będę musiała się z tym zmierzyć. Sama w to weszłam, sama wiedziałam jak to się może skonczyć, sama postawiłam sobie wyzywanie i teraz kiedy SAMA wyniszczam się w środku, ja czuję, że wciąż jest mi mało. Czuję, że potrzebuję czegoś więcej, zdecydowanie więcej. Czegoś co utrwali w mojej pamięci to wszystko jako coś dobrego a nie coś o czym będę bała się myśleć. Z jednej strony to takie niebezpieczne i lepiej żebym, trzymała sie od tego z  daleka a z drugiej nie umiem.
wiem, że to mnie podjara, zapali do dalszej walki, do dalszego istnienia ale wiem też, ze za jakiś czas poczuję się wypalona. I tego sie boję.
Bo ja potrzebuję pewności, że moje serce to wytrzyma. Ja sobie poradzę, boję się tylko o tego typa w mojej klatce piersiowej.
Bo ja potrzebuję pewności i potrzebuję ...
damat, boję się słów.

niedziela, 17 marca 2013

To wszystko jest takie chore. Tak chyba chore, nie potrafię znaleźć innego przymiotnika, który byłby w stanie określić co dzieje się tutaj. Co dzieje się w tym świecie.  Na początku myślałam, że to moja wina, że to co mnie otacza jest dobre tylko coś we mnie spierdolone jest na amen. Ta myśl była chyba lepsza od tej, że świat dorównuje mojej pesymistycznej wersji. Tak ciężko, tak cholernie ciężko znaleźć tutaj odrobinę szczęścia. Właściwie z cudem graniczy tu szczery uśmiech, to tak jakbyś szukał baru z zimnymi drinkami na pustyni. Absurd, prawda? Ale tak nie musi być, nie musimy cierpieć, nie musimy płakać. Możemy być szczęśliwi tak szczerze, tak serio, tak jak do tej pory nikt z nas nie potrafi. Pomyślcie i odpowiedzcie sami sobie. Jak jest lepiej? Budzić się ze łzami w oczach czy z uśmiechem na ustach?  Łatwiejsza jest na pewno pierwsza opcja ale czy lepsza? Nie sądzę. 
Wiem, czasem jest ciężko, czasem wspinamy się pod górę jak Syzyf i już czujemy smak porażki, choć nie ma obok nas niczego co zwiastowałoby upadek. Wiem, że czasem nie chce się żyć, wiem że wtedy serca spowalnia a my zamykamy się w 4 ścianach, i mamy wrażenie, że one nas przygniatają. Chyba jedynym argumentem żeby zacząć się uśmiechać jest to, że żyje się raz. Już nigdy więcej nie będzie Ci dane oddychać tym powietrzem, chodzić po tej ziemi, śmiać się, żyć. Już nigdy, to takie niepowtarzalne wiesz? Bo w całym wszechświecie nie ma nikogo takiego jak Ty. Więc może warto żyć? Może warto pamiętać o uśmiechu, może wato zarażać nim innych? Nie wiem czy akceptujecie metodę pocieszania się nieszczęściem innych, ale niektórzy mają gorzej. O wiele gorzej a jednak mimo to walczą.
Więc i Ty zawalcz, o uśmiech. O szczęście, zawalcz o coś co przyniesie radość.
Pamiętaj, żyjesz raz a 17 marca 2013 roku, nigdy już nie wróci. 
więc żyj, żebyś miał co wspominać, żebyś miał o czym opowiadać.
proszę, żyj.




 uśmiech?


piątek, 15 marca 2013

z premedytacją przygryzam wargę, a jego spojrzenie nabiera mrocznej głębi.

na chwilę oderwałam się od książki. Pięćdziesiąt twarzy Greya? Chyba najlepiej zainwestowane pieniądze. 

Powoli staram się to wszystko ogarniać, powoli to ja biorę górę nad swoim życie a nie życie nade mną. Nie szukam już u nikogo wsparcia, tego wsparcia fizycznego. Nie potrzebuję kogoś, nie potrzebuję jego bo nieważne jak brzmiałoby jego imię, jedno jest pewne. Byłby to on, ten męski odpowiednik miłości. Nie potrzebuję tych chwil szczęścia, za które później płaci się nieprzespanymi nocami. Czasem tylko muszę uspokoić oddech, czasem nie panuję nad tym co dzieje się we mnie, czasem zapominam, że jeszcze nie nad wszystkim mam kontrolę i chyba nigdy jej nie zdobędę w pełni. 
W tym wszystkim najbardziej pomaga mi czytanie. W którejś książce, jeden z moich ulubionych autorów napisał, że czytanie jest najlepszym środkiem gdy się na coś czeka. A ja czekam cały czas, tylko jeszcze sama nie wiem na co. Może mam nadzieję, że właśnie w tych pojedynczych zdaniach, na którejś z tych setek stron znajdę odpowiedź? Może czytanie to co więcej niż zabicie czasu, może to szukanie sensu swojego istnienia tutaj? Czytać to tak jakbyś wybrał się na długą podróż bez ruszania się z domu.  Kocham czytać, to mnie uspokaja, pomaga nabrać dystansu i przede wszystkim zapomnieć. Kiedy czytasz, zapominasz o wszystkim co złe, nawet o tym, że nie umiesz już żyć. 
Uwielbiam autorów, którzy potrafią doprowadzić mnie do łez, co przy czytaniu książek nie zdarza mi się często. Płakałam przy Wiśniewskim, i były to chyba najszczersze łzy choć nie wiem dlaczego mnie to tak dotknęło. Płakałam gdy dobrnęłam do epilogu książki 'Napisz do mnie' płakałam bo nie potrafiłam zrozumieć jak można tak skończyć powieść, a teraz czekam na książkę Jodi która sprawi, że nie będę potrafiła powstrzymać łez. Te sterty książek, które stoją na moich półkach lub te, które przewinęły się przez moje ręce na zawsze zostawiły coś w mojej duszy. Każdy bohater literacki w jakiś sposób mnie kształtuje. Nie umiem wyobrazić sobie życia bez książek, nie potrafię.  Miłosne, kryminalne, erotyczne. Każda z  tych kategorii jest niesamowita. Powieść miłosna, pozwala Ci przeżyć zauroczenie, flirt i choć nie jesteś jednym z bohaterów tak własnie się czujesz, w kryminalnych jest napięcie, niepewność, brutalność. W erotycznych, rzeczy o których nie mówi się na głos.
Dlatego myślę, że książki to całe moje życie.
myślę, że na tych kartkach papieru zostawiłam swoje serce.

wtorek, 12 marca 2013

Jest mi źle. Tak kurewsko źle, że nie mam ochoty na nic. Dosłownie na nic, no może poza pójściem spać.  Ludzie są okropni, dziwni i nie potrafię ich zrozumieć. Bo jak zrozumieć człowieka, który sam nie jest w stanie ogarnąć co dzieje się z nim samym? Nie wiem dlaczego właśnie takich ludzi spotykam na swojej drodze, ludzi którzy doprowadzają swoje życie do ruiny i na dno ciągną mnie za rękę. Może gdzieś zapisane jest, że to dno jest dla mnie? Kiedy się od niego odbiję znów pojawia się ktoś, kto mnie na nie sprowadza. Nie umiem odwrócić się od takich osób, nie umiem odmówić kiedy proszą mnie o pomoc, nie pozwala mi na to sumienie. Mogę się śmiać, wytykać, cisnąć zupełną pompę ale  zawsze kiedy ktoś potrzebuje pomocy, wiem że muszę mu jej udzielić.  Bo niby dlaczego nie? 
 Kiedyś, sama potrzebowałam żeby znalazł się człowiek, który pomoże mi wstać i wiem, że sama nie dałabym rady. Wiem, że wciąż trzymałabym się dna, na które upadłam nie z własnej winy. Zagryzałabym wargi w przeciągach bólu, który wtedy pojawiał się w moim życiu częściej niż sen. Wciąż byłabym sama, wciąż leżałabym na zimnej glebie dna.
Ale znalazł się ktoś, kto potrafił wyciągnąć rękę, żeby mnie  stamtąd wydostać. Znalazł się ktoś kto, dał mi promienie słońca i chyba nadziei na lepsze jutro.  Dał mi wiarę, że świat stoi przede mną otworem, że nie mogę zamykać się na ludzi, że każdy impuls serca który mówi, że to miłość może być tym wyjątkowym. 
Znalazł się człowiek, który swoją szczerością oświetlił mi drogę do wyjścia z tego dna. Znalazł się ktoś, kto potrafił kochać i obdarzył tą miłością także mnie.  
Wiem, że może teraz stać się wszystko. Moge stracić to na co tak ciężko pracowałam. Mogę stracić każdy element, który budował mój świat. Reputację, uśmiech, życie które prowadzę. Mogę stracić wszystko, żeby chociaż na chwilę poczuć się szczęśliwa. Żeby przez chociaż ułamek sekundy czuć, że mogę wszystko. Warto? Czy warto jest stawiać wszystko na jedną kartę? Czy warto jest brnąć w coś co na stracie spisane jest na porażkę? Właśnie takie pytania zadaję sobie od kilku dni. Czy warto? Dla szczęścia, trwającego ułamek sekundy? Ale jaki jest sens istnienia skoro boimy się ryzykować? Przecież to może być coś pięknego, przecież możemy dotknąć nieba. Przecież moze byś idealnie,
to nic, że przez ułamek sekundy. To nic.

poniedziałek, 11 marca 2013

I teraz możesz wyłącznie zgadywać, jesteś na początku czy na końcu tej drogi która ma dać Ci szczęście? Może minąłeś je w drodze do sklepu, szkoły, pracy? Może przeszedłeś obok niego obojętnie nie odwracając wzroku? Może setki ludzi, co dzień mija tak swoje szczęście? I potem wracasz do pustego mieszkania,  w którym normalnie powinni gościć ludzie, ale przecież Ty ich nie chcesz. Nie chcesz nikogo, bo każdy organizm mógłby zakłócać Twoją przestrzeń, bo boisz się że mógłbyś pokochać. Każdy dzień podobny jest do poprzedniego, zamykasz cały sens swojego istnienia w jakiś niewartych wspomnień chwilach. I co później opowiesz swoim dzieciom? Że Twoje życie było nic niewartą egzystencją? Że funkcjonowałeś, istniałeś ale nie potrafiłeś żyć? 
 Ludzie popełniają błędy ale tylko wtedy się na nich uczą. Nie na cudzych, ale na swoich własnych bo nie poczujesz jak boli serce osoby, którą własnie zdradzono a która kolejny raz zaufała, musisz sam zatamować krew ze swojego serca, by wiedzieć jak bardzo musisz na nie uważać. Tylko my sami jesteśmy w stanie zapobiec klęskom w naszym życiu ale także do nich doprowadzić. Tylko wtedy czujemy prawdziwy ból, smutek, radość, szczęście, poniżenie czy rozpacz. Tylko wtedy jesteśmy naprawdę. Bo człowieka Tworzą klęski, upadki i chwile kiedy wznosi się ponad to, kiedy sam potrafi dotknąć nieba, będąc wciąż na Ziemi.  Albo kochać, przecież nie można kochać sercem innej osoby, nie da się tego doświadczyć, będąc z boku.  kocha się całym sobą, trzeba oddać się całkowicie, a jak skoro nie chcemy się sparzyć, zaryzykować bo ktoś kiedyś powiedział, że nie warto? A co jeśli ten ktoś się mylił, co jeśli teraz siedzi w pustym pokoiku jak Ty i modli się o miłość, tylko dla niego jest już zwyczajnie za późno?   Co jeśli szczęście czeka za rogiem a ty boisz się otworzyć drzwi?

niedziela, 10 marca 2013

To nieważne gdzie usiądę, nieważne czy biorąc kolejny wdech wypełnię całą objętość swoich płuc czy też tylko część. Nieważne czy pościel ma kolor turkusowy czy fioletowy, nieważne czy moje łzy są gorzkie czy słodkie, nieważne.  Nieważne. Słowo, które wypowiedziane w nieważne jak powaznym czy błahym kontekście, kryje mnóstwo uczuć i tajemnic. Ale dznie jest ono synonimem sekretu, tajemnicy ale stanu w jakim znajduje się teraz moje serce. Jest położone w nieważnym miejscu i tak nieważnie każdego dnia krwawi. Serca też można podzielić na powłokę fizyczną i duchową. Przecież to tam, trafiają wszystkie porażki, sukcesy, bez znaczenia jak okrężnymi drogami wiodłyby je moje żyły, wszystko trafia do serca.  Dlatego tak często wyrzucam sama sobie, że o nie nie dbam choć powinnam bo przecież później zostanie mi tylko ono i te historie, które zapisały się na jego na karcie pamięci.
Osuwam się bezwładnie po ścianie, zimnej ścianie po której mogę spodziewać się tylko tego, że nie załamie się jak moje życie. Z ust wyrywa mi się ciche 'kurwa', którego i tak nikt nie usłyszy i nie usłyszałby nawet gdybym napieprzała je przez megafon przez resztę swojego życia. Możecie pomyśleć, że żyję wśród głuchych ludzi, ale może to nie jest ich wina? Może oni nie są głusi, tylko ja jestem niema na sprawy które chce przekazać moje serce całemu światu? Może to ciche 'kurwa' wcale nie jest ciche, bo go wcale nie ma? Może nie styka się z cząsteczkami powietrza i nie przenika do żadnego układu słuchowego? Może nienawidzę ludzi, zupełnie bezpodstawnie. Może byliby w stanie mi pomóc gdybym nauczyła się mówić o miłości? Przestałam, kiedy moją kartę pamięci znów ktoś skrzywdził, już dawno przestałam żyć miłością. Mam różne skojarzenia, z ostatnim impulsem, który mógł symbolizować miłość.  Mam takie miasto, z opowieści wiem, że jest ono ciemne, pełne szkodliwych związków chemicznych i ludzi, którzy mimo nieszczęść potrafią się śmiać, mam takie miasto w którym nawet nie będąc zostawiłam serce. Mam takie miejsce, do którego jedynie mogę WRÓCIĆ, bo mentalnie mieszkałam tam przez kilka miesięcy.
 Paniczny strach znalazł miejsce już w innej części podświadomości, tej która nie ujawnia się w dzień i daje normalnie żyć. Już tylko w nocy, zaciskam pięści i zagryzam wargi żeby tylko nie krzyczeć z bólu. Już tylko noc stała się moim azylem, tylko pościel, której koloru już nie pamiętam, bo co noc moje serce na nowo ją zakrwawia, tylko ona wie jak cierpię kiedy jestem sama. A kiedy brakuje mi tchu i przerażona chcę już kogoś wołać o pomoc, zasypiam. I śni mi się, że to się nigdy nie zdarzyło, że mój organizm funkcjonuje tak jak każdego człowieka a usta nie walczą, gdy próbuję się uśmiechnąć. I potem budzę się, z rękoma pobrudzonymi krwią, i zastanawiam się jak długo jeszcze nie będę potrafiła zapomnieć.