wtorek, 30 kwietnia 2013



Chcemy kochać, tak panicznie boimy się samotności więc uciekamy w miłość. Tylko, że to nie ma najmniejszego sensu bo nawet będąc wśród ludzi, doskwiera nam samotność. Nie ma takiej ulicy na której smutek zwyczajnie nie istnieje lub osiedle w którym odrzucona miłość brzmi jak dysonans. Bywają tylko miejsca w których ludzie zapominają się na ułamek sekundy, miejsca gdzie promyki miłości dotknęły ziemi.  Kiedyś ktoś zapytał mnie, jak wyobrażam sobie miejsce w którym wszystko współgrałoby z rytmem mojego serca tak idealnie. Wystarczyłyby mi stosy książek i w tle wciąż powtarzający się mój ulubiony wiersz Leśmiana "szczęście" i te wszystkie przeżycia, ten smutek i ta radość którą odnalazłam w tych zaledwie trzech zwrotkach bardzo dawno. Zawsze gdy jest mi źle, idę do pokoiku, wyciągam tomik i czytam te 12 zwrotek mimo, że znam je już na pamięć. To mnie uspokaja, czuję się wtedy lepiej, nikt nie ma na mnie takiego wpływu w polskiej literaturze, nawet Poświatowska, nawet Wiśniewski. I znów nie widzę tu żadnego dysonansu, zestawiając te dwa nazwiska. A przecież to ogromna przepaść w literaturze, po jednej stronie stoi ona- wrażliwa poetka, po drugiej on- racjonalny do bólu fizyk. A mimo to, oboje opowiadają tak pięknie o miłości, że czasem nie potrafię powstrzymać łez. 
Taka sama przepaść od pewnego czasu istnieje w moim życiu. Różnica polega na tym, że nie wiem kto stoi po drugiej stronie. Boję się postawić kolejny krok bo wszędzie jest ciemno i nie wiem czy ten ruch nie będzie ostatnim. Dlatego albo stoję w miejscu albo zwyczajnie cofam się do punktu wyjścia bo tam jest bezpieczniej. Jestem sama po tej stronie, może dlatego że jest tu zbyt mało miejsca na dodatkowe serce, duszę. Staram się, każdego dnia na nowo przeskoczyć tę przepaść ale gdy tylko zbliżam się do krawędzi, ogarnia mnie strach i odwracam się,  wracam do początku choć nikt tam na mnie nie czeka. Nikt, ani nic. Więc dlaczego wracam? Dlaczego wciąż uparcie cofam się do tego miejsca, w którym nie czeka mnie nic? Bo wiem, że tam nikt przeze mnie nie cierpi. Bo co jeśli rozpędzając się i przeskakując na drugą stronę kogoś skrzywdzę? Co jeśli zburzę harmonię tamtego świata który już jest czyjś? 
Może lepiej żebym zrezygnowała i została tu gdzie jestem teraz.
Ale co jeśli tam, ktoś na mnie czeka? I każdego dnia gdy uparcie, staram się przełamać jakąś barierę w swoim życiu po drugiej stronie ktoś mi kibicuje i także co dzień powraca na krawędź swoje świata żeby mnie złapać? 
Nie mogę zostać tu sama, nie mogę. Boję się, że nagle, pojawi się w moim świecie, tym ciemnym i pustym ktoś od kogo się uzależnię i Go skrzywdzę odchodząc. Zupełnie jak w Małym Księciu. 

a co jeśli? - to pytanie mnie zabije 

poniedziałek, 29 kwietnia 2013


Wszystko co piszę ma jakieś znaczenie. Każde zdanie zapisane przeze mnie kryje jakieś emocje. Nieważne gdzie, na szkolnej ławce, na końcu zeszytu z matematyki czy w zeszyciu z oxfordu. Wkładam w to zawsze całą siebie, czasem opadam z sił bo moje wnętrze pisząc jakieś zdanie po prostu krzyczało. Często żałuję, że ten krzyk duszy tak ciężko jest przenieść na popękane z bólu wargi. Nie chcę już nabierać powietrza w płuca, zagryzać ust by tylko nie wybuchnąć krzykiem gdy po raz kolejny moje serce rozkleja się na kawałki. Podobno wtedy cierpi się podwójnie, w samotności. Nie wybucham krzykiem, czasem tylko płaczem kiedy już nie potrafię kamuflować swoich uczuć. Miejsce w którym przebywam nie ma znaczenia, raz jest to autobus, dom, samochód, kościół a czasem nawet lekcja chemii. Czuję się wtedy podwójnie beznadziejnie bo obcy ludzie muszę oglądać moje łzy, bo obcy ludzie wiedzą, że jestem słaba, że można mnie ranić. 
Raz, jeden jedyny raz człowiek skrzywdził mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam krzyczeć, płakać, żyć. 
Kilka dni spędziłam w zupełnym milczeniu, przerywanym jedynie krzykami ludzi na szkolnym korytarzu. Było mi wtedy tak obco, bałam się sama siebie. Macie tak czasem? Że boicie się swojej obecności?  Straszne uczucie. Pamiętam, że ten jeden jedyny raz, nie chciałam nic. Nie chciałam tego tlenu, nie chciałam słońca, nie chciałam niczego co dawałoby mi dodatkowe szanse na przeżycie. Może brzmi to smutno, ale wtedy takie nie było. Jedyne co czułam to pustka, przerażająca pustka na dnie której leżało moje serce a nad nim unosiła się dusza. Nie chcę wymazać z pamięci tych dni, nie chcę bo były one skutkiem tego jak bardzo kochałam. Chyba pierwszy raz w życiu do tego stopnia by smutek po stracie był dobrym wyjściem w porównaniu z tym co czułam. I chyba nie oddałabym tego czasu gdy byłam szczęśliwa, nawet gdybym na stracie wiedziała jaką cenę przyjdzie mi zapłacić. 
Wszystko stało się takie trudne, zawsze się takie staje gdy zaczynasz kochać.
Może nie od początku, ale w momencie gdy oddajesz swoje serce drugiej osobie.
Tak wtedy na pewno. 

sobota, 27 kwietnia 2013

czasem



czasem jest tak, że w tym świecie pełnym ludzi zostajesz sam z wyborami których musisz dokonać. Czasem zdarza się też tak, że nie umiesz podjąć właściwej decyzji i nikt nie jest w stanie Ci pomóc. Trudno wtedy żyć prawda? Trudno wykonywać jakiekolwiek czynności, nawet te niezbędne. 
Może tak musi być, może musimy stawać przed wyborami by dostrzec jak bardzo jesteśmy zepsuci, jak egoistycznie podchodzimy do świata i jak cholernie krzywdzimy ludzi. Oni na to nie zasługują, na to by odpuszczać sobie życie przez nas, na to by decydować się tylko istnieć. 
Ciężko żyje się z myślą, że ktoś dla kogo jesteś tlenem dławi się oddychając. Że musi sięgać po jakieś inne środki by wypełnić niedobór tego właśnie tlenu w tym przypadku nas. To tak jak w szpitalu, człowieka podłączają do urządzenia, które dostarcza mu tych wybrakowanych składników. 
Zawsze, w każdej sytuacji, nieważne w jakiej scenerii, miejscu, czasie to my jesteśmy tym nieobecnym składnikiem, który przecież mógł uratować komuś życie.  
Może w większości przypadków, w moim życiu wina leży tylko po mojej stronie.  Może moje serce już dawno swoją pracę ograniczyło do pompowania krwi a nie do wysyłania do mojego mózgu impulsów mówiących o tym, że ranię. Może moja dusza odpuściła sobie moralną walkę dobra ze złem wewnątrz mnie  bo zło już dawno zwyciężyło. Pewnie tak, może to dziwne ale pogodzilam się z tym. Stało się to częścią mnie, to smutne ale prawdziwe. Nie staram się już by być lepszą, nie stawiam sobie postanowień mówiących o tym, że od dziś jestem taka i taka. Zupełna inna niż do tej pory. Nie. Ta faza zmian na lepszego człowieka zakończyła się u mnie jakiś czas temu. Ja już zawsze będę właśnie taka, taka jaką widzisz mnie teraz. Może przesiąknięta jakimś fatum, które nakazuje mi krzywdzić ludzi. 
Nie zmienię się bo zwyczajnie nie potrafię, więc chyba Ci ludzie którzy 'są przy mnie' łudząc się, że wyrosnę z tego egoizmu i wszelkich negatywnych cech, w tej chwili powinni się wycofać. Bez słowa pożegnania, bo nie chcę się z nimi żegnać. Nie zasługują na to skoro postanowili odejść tylko dlatego, że nie chcę się zmienić. Radzę sobie sama ze sobą, nikt inny nie musi tego robić, nikt inny nie ma takiego nakazu aby być ze mną wbrew temu, że mnie nie toleruje. Nie chcę takich ludzi w swoim życiu, zwyczajnie nie chcę bo się przy nich duszę. Nie chcę ludzi przy których boję się podjąć jakikolwiek temat, nie chcę się bać z własnej woli. 
 Więc tak, to znów moja wina. Więc tak, możecie pisać serenady na temat tego jaka jestem nieogarnięta, i możecie wszyscy krzyczeć i tak nigdy nie przekrzyczycie głosu mojej duszy która podpowiada mi, żeby nie zmieniać się na siłę.
Właśnie dziś, teraz otworzyłam Wam drzwi, którymi wychodząc zostawicie mnie samą. Właśnie pokazałam Wam wyjście z sytuacji, która wydawała się beznadziejna.  Mnie też można zostawić samą, bez żadnych wyrzutów sumienia. One zostaną tutaj, po mojej stronie drzwi. Tam gdzie prowadzą te drzwi nie ma mnie, a więc nie ma też żadnych uczuć związanych ze mną. Nawet wspomnień. 
Nie chcę żebyś udawał, że mnie akceptujesz rzucając mi tym samym pogardliwe spojrzenia.
Potrzebuję kogoś, kto składając mi życzenia, prosi bym nigdy się nie zmieniała. 


niedziela, 21 kwietnia 2013

to jest tak, że na początku tego nie dostrzegasz, tego że tęsknisz. To absurdalne ale miliony endorfin obumiera w Twoim ciele, serce zwalnia a jego pracę unormować może jedynie szpitalna adrenalina podawana dożylnie, lub jego powrót. Dlaczego tego nie zauważasz, dlaczego istnieje taki etap nieświadomości? Bo nie chcesz uwierzyć, że on odszedł, że zwyczajnie Go nie ma. Może to wynika z pobudek egoistycznych, z tego że nie chcesz uśmiercić swojego serca? Może. I żyjesz w tej błogiej nieświadomości, jakby on wyszedł tylko na chwilę do sklepu na rogu po Twoje ulubione wino. I żyjesz czekając, później czekasz żyjąc, a na końcu tylko czekasz. Na niego, aż w końcu wróci, aż stanie w Twoich drzwiach i wejdzie do środka znów, i zagości w Twoim sercu. Ten etap czekania jest chyba najgorszy, bo nie potrafisz zacząć nic nowego, tkwisz w tym samym punkcie bo każdy krok bez niego jest pozbawiony sensu, bo nie potrafisz robić już nic innego poza czekaniem.Kiedy minie już na prawdę sporo czasu, wersja z winem i sklepem na rogu przestaje być wiarygodna zaczynasz odczuwać coś co można nazwać tęsknotą, ale to tylko początek. Nie wiem czy już wtedy godzisz się z jego brakiem, czy jednak jeszcze resztkami sił czekasz. Bo może jednak wróci, może zabłądził. Zamykasz oczy, nie płaczesz bo nadzieja Ci na to nie pozwala. To właśnie wtedy czekasz żyjąc. To dziwne, nie sądzisz? Że można za kimś tęsknić tak bardzo, że nawet życie przestaje mieć znaczenie, ale nie chcesz się go pozbyć bo wtedy nie mógłbyś czekać. Jest nam potrzebne tylko do czekania, to takie prozaiczne, takie przyziemne- żyć tylko po to by czekać. Każdy odgłos kroków na klatce schodowej, każde zapukanie do drzwi pobudza Twoje serce, które bije każdego dnia wolniej, z każdą fazą słabiej. Ale to nie on. To nie on zawsze stoi przed drzwiami, to nie on dzwoni, pisze. To nie on. Jego nie ma, wciąż.Później już tylko czekasz. Dławisz się powietrzem- ironia. Dławisz się tym co dawało Ci życie zanim poznałaś jego. Tęsknisz, tęsknisz tak bardzo, że nie umiesz o tym mówić chociaż chciałabyś, nie ma takich słów, nie ma nic, nie ma jego. Ale przecież musisz żyć bo czekasz. Już tylko czekasz bo to zajmuje cały Twój czas. Ulice przepełnione Twoim zapachem już nigdy nie zmieszają się z jego, już nie ma Was bo nie ma jego. Zostałaś sama z tym sercem, które boi się pompować krew, żebyś nie zrobiła czegoś głupiego. Nawet serce się o Ciebie martwi. Czy jest aż tak źle? Jest. Ale udajesz, bo czasem warto, bo ludzie nie zrozumieją bo tak właśnie trzeba- żyć w kłamstwie przed innymi ale nigdy przed sobą, tak jak na samym początku.Później są różne chwile, zwątpienia, płaczu, pustki. Już nawet czekanie traci sens a serce zwalnia. Wtedy najczęściej piszesz. Dlaczego piszesz? Bo nie jesteś w stanie wypowiedzieć na głos jak bardzo tęsknisz, bo ton twojego głosu nie jest w stanie tego oddać, już odnajdujesz słowa, w przeciwieństwie do tlenu, którego jest coraz mniej. I piszesz, ubierasz swoje serce w słowa, i nagle czujesz się tak jakbyś znów z nim była, jakby on wrócił. Nagle, niespodziewanie. I zamykasz oczy a on jest nawet w tej ciemności i uśmiecha się do Ciebie i mówi, że kocha i że tęsknił. I zastanawiasz się czy on też przechodził przez te wszystkie fazy tęsknoty, czy też siedząc na rogu tej ulicy z każdym wspomnieniem eksplodowało mu serce. I zastanawiasz się dlaczego nie było go tak długo i pytasz o to, nie dlatego że chcesz wiedzieć, ale tylko po to by usłyszeć jego głos.Już otwierasz usta, ale go nie ma. Znów. Czekasz bo może wyszedł tylko na chwilę, na papierosa. I żyjesz i znów jest ta nieświadomość a później znów żyjesz czekając i czekasz żyjąc. Przechodzisz przez to wszystko tylko dla tej chwili gdy znów masz Go obok. Dla tych warg, które w taki słodki sposób wyglądają gdy wymawia Twoje imię. Dla chwil gdy masz go przy sobie, gdy jest z Tobą. To nic, że potem znika przecież zawsze wraca. To nic, że za każdym razem tracisz serce, przecież rodzisz się na nowo, każdego dnia gdy on wraca. To cudowne, że ma gdzie wracać, to cudowne że masz na kogo czekać. I żyjesz kochając, a potem kochasz żyjąc a na końcu tylko kochasz. Bo ludzie czasem tęsknią. Bo ludzie czasem kochają.

sobota, 13 kwietnia 2013

pamiętam




 tęsknię za naszymi rozmowami wiesz? tęsknię za Twoimi slowami które trafiały prosto do mojej duszy. Tęsknię za naszym nocnym przesiadywaniem, za chwilami kiedy zapewniałeś mnie, że sobie poradzimy bo się kochamy. Pamiętam jak planowaliśmy nasze pierwsze spotkanie, pamiętam, że wybieraliśmy pogodę, porę dnia, nawet to w co będziemy ubrani. Pamiętam jak powtarzałam Ci, że Ty będziesz musiał cały czas mówic bo ja będę się wstydziła.  Pamiętam wszystko wiesz? Każde pojedyncze słowo, i zdania które te słowa tworzyły. Pamiętam każde szybsze uderzenie serca i każde jego zwolnienie gdy się o Ciebie bałam lub kiedy zostawiałeś mnie samą. Pamiętam pierwszą poważną kłótnie, o te zdjęcia. Pamiętam jak nie potrafiłam funkcjonować, jak zniszczyłeś mój realny świat nawet w nim nie będąc fizycznie. Wszystko kojarzyło mi się z Tobą, miejsca, ludzie, choć w rzeczywistości nie miałeś z nimi nic wspólnego. Nie potrafiłam mówić, jeść, płakać, rozmawiać. Nie umiałam nic, nie chciałam nic oprócz tego żebyś wrócił. I wróciłeś po kilku dniach znów byłeś, jakby nigdy nic zaczęliśmy normalnie żyć, jeśli nasze wspólne życie można nazwać 'normalnym' to właśnie wtedy takie było- normalne, choć jeszcze kilka dni temu chciałam umrzeć.  Byłam gotowa na wszystko ale nie na Twoje odejście.
Później kolejna więszka kłótnia o Twoją byłą, pamiętam tę noc kiedy nie mogłam opanować łez, pamiętam jak powtarzałeś mi, że ona się nie liczy że przecież kochasz tylko mnie. Pamiętam nawet dokładnie Twoje słowa, kiedy powiedziałam, że ona chce być częścią Twojego świata. Powiedziałeś ' Może sobie chcieć, a poza tym jak ona może być częścią mojego świata skoro Ty nim jesteś?' Pamiętam to tak dokladnie i to co wtedy czułam, to było szczęście. Pamiętam te wszystkie łzy i dni w których byłeś ze mną właściwie przez cały czas.  Pamiętam wszystko, pamiętm Ciebie choć nie powinnam.