Chcemy kochać, tak panicznie boimy się samotności więc uciekamy w miłość. Tylko, że to nie ma najmniejszego sensu bo nawet będąc wśród ludzi, doskwiera nam samotność. Nie ma takiej ulicy na której smutek zwyczajnie nie istnieje lub osiedle w którym odrzucona miłość brzmi jak dysonans. Bywają tylko miejsca w których ludzie zapominają się na ułamek sekundy, miejsca gdzie promyki miłości dotknęły ziemi. Kiedyś ktoś zapytał mnie, jak wyobrażam sobie miejsce w którym wszystko współgrałoby z rytmem mojego serca tak idealnie. Wystarczyłyby mi stosy książek i w tle wciąż powtarzający się mój ulubiony wiersz Leśmiana "szczęście" i te wszystkie przeżycia, ten smutek i ta radość którą odnalazłam w tych zaledwie trzech zwrotkach bardzo dawno. Zawsze gdy jest mi źle, idę do pokoiku, wyciągam tomik i czytam te 12 zwrotek mimo, że znam je już na pamięć. To mnie uspokaja, czuję się wtedy lepiej, nikt nie ma na mnie takiego wpływu w polskiej literaturze, nawet Poświatowska, nawet Wiśniewski. I znów nie widzę tu żadnego dysonansu, zestawiając te dwa nazwiska. A przecież to ogromna przepaść w literaturze, po jednej stronie stoi ona- wrażliwa poetka, po drugiej on- racjonalny do bólu fizyk. A mimo to, oboje opowiadają tak pięknie o miłości, że czasem nie potrafię powstrzymać łez.
Taka sama przepaść od pewnego czasu istnieje w moim życiu. Różnica polega na tym, że nie wiem kto stoi po drugiej stronie. Boję się postawić kolejny krok bo wszędzie jest ciemno i nie wiem czy ten ruch nie będzie ostatnim. Dlatego albo stoję w miejscu albo zwyczajnie cofam się do punktu wyjścia bo tam jest bezpieczniej. Jestem sama po tej stronie, może dlatego że jest tu zbyt mało miejsca na dodatkowe serce, duszę. Staram się, każdego dnia na nowo przeskoczyć tę przepaść ale gdy tylko zbliżam się do krawędzi, ogarnia mnie strach i odwracam się, wracam do początku choć nikt tam na mnie nie czeka. Nikt, ani nic. Więc dlaczego wracam? Dlaczego wciąż uparcie cofam się do tego miejsca, w którym nie czeka mnie nic? Bo wiem, że tam nikt przeze mnie nie cierpi. Bo co jeśli rozpędzając się i przeskakując na drugą stronę kogoś skrzywdzę? Co jeśli zburzę harmonię tamtego świata który już jest czyjś?
Może lepiej żebym zrezygnowała i została tu gdzie jestem teraz.
Ale co jeśli tam, ktoś na mnie czeka? I każdego dnia gdy uparcie, staram się przełamać jakąś barierę w swoim życiu po drugiej stronie ktoś mi kibicuje i także co dzień powraca na krawędź swoje świata żeby mnie złapać?
Nie mogę zostać tu sama, nie mogę. Boję się, że nagle, pojawi się w moim świecie, tym ciemnym i pustym ktoś od kogo się uzależnię i Go skrzywdzę odchodząc. Zupełnie jak w Małym Księciu.
a co jeśli? - to pytanie mnie zabije